czwartek, 22 października 2009

Yes, I speak English

Żyję ciągle w biegu.
Dziś w ogóle zaczęłam dzień świetnie. Wczoraj jak zazwyczaj menadzer zapytał się mnie, o której przychodzę do pracy, a o której wychodzę i czy miałam dzisiaj jakieś zajęcia. W sumie zaczyna mnie to irytować, bo pyta się mnie codziennie to samo, a to przecież on ustawia grafik i nadzoruje to wszystko... Mniejsza z tym. Stwierdził, że mogę przychodzić o 10 rano, więc jak to zazwyczaj u mnie, 10? No to pięknie, więcej 30 minut mogę pospać i... spóźniłam się, bo zapomniałam kompa. Dzień zaczał się powoli lekko komplikować... po wejsciu do szkoły próbowałam podłączyć się do wspólnego gniazdka, gdzie są podłączone inne komputery i... w skrócie - pierdylnęło wszystko! Przez chwilę myślałam, że spaliłam komputery... tak, tylko ja jestem do tego zdolna! Nie będę ukrywać przed Wami, że jak miałam 5 lat, to z ciekawości włożyłam dwa paluszki do kontaktu. Tak, only me. Na szczęście skończyło się dobrze... później z tego co pamiętam sprawdzałam antenkę siostry z jej magnetofonu znowu wkładając druciki do kontaktu. Znowu, przeżyłam doświadczona o nowe cudowne przeżycia. Dzisiaj miałam, więc drobne deja vu... na szczęście komputery zaczęły działać, ale w minutę po tym, wpadła główna asystentka, która zaskoczona zaczęła zadawać pytania... po turecku, a jakże inaczej. Już chciałam, jak to ja, nawina i zawsze prawdomówna, tłumaczyć, że to moja wina... patrzę jednak na miny moich tureckich współtowarzyszy i widzę, że coś ukrywają... Później się okazało, że ukrywali smutną prawdę, że Polish girl znowu coś nabroiła:) Przyjaciele w biedzie, jak widać;) Teraz mam jednak obawy czy mogę podłączyć się do prądu, czy nie... lepiej nie ryzykować...? Poczekam aż zostanę sama, później co najwyżej spierniczę z miejsca zbrodni.

Teraz coś smutniejszego dla mnie, tzn. wiele rzeczy smutnych się dzieje ostatnio.

Po 1. wyjechała moja bliska znajoma tutaj... problemy z praktyką. Została mi... Kiniolka?:) Mam nadzieję, że tak... :(

Po 2. Co mnie irytuje...

Irytuje mnie, że czasem bariera językowa jest praktycznie nie do pokonania! Doszli nowi nauczyciele, naprawdę wydają się być niezwykle pozytywni i wyluzowani i serdeczni i... bla bla. Jednak! Im mniejsza grupka, tym lepsze prawodobieństwo, że będziemy rozmawiać w języku zrozumiałym dla wszystkich, taaaaaaak, w języku angielskim. Teraz jednak z dnia na dzień jest coraz ciężej. Nie jestem w stanie zmusić ich do rozmów w jez. angielskim i w sumie czemu bym miała? Rozumiem, że łatwiej jest im tak się komunikować, ale... z drugiej strony, wiem, że przecież mogą, bo znają ten język i mi by to też trochę ułatwiło sprawe. Wychodzą jednak chyba z założenia, że skoro nie udzielam się czasem w konwersacji przy wspólnym stole, tzn. że nie jestem zainteresowana. Problem jest, kiedy wszyscy wybuchają śmiechem, a ja nie wiem dlaczego... Oczywiście nie śmieje się z nimi jak to niektórzy myślą, że powinnam robić, a nie pytam też o szczegóły, bo ileż można pytać razy... Jestem zmęczona. Wczoraj z tego powodu, a również dlatego, że nadal w dolince kulturowo-szkowej jestem, byłam nieco przybita. Jedna z bardziej empatycznych nauczycielek tutaj zapytała się pod koniec co się dzieje i tak, czemu nic nie mówię dzisiaj? Hah:) Odpowiedziałam szczerze i oczywiście zrozumiała, ale ona jedna mi nie wystarczy. Zaczynam, więc robić coś czego może nie powinnam robić... unikać wspólnych rozmów i może się separuje, itp. jednak czuć się jak 5 koło u wozu cały czas jest, uwierzcie mi, czasami trudne. Problem polega na tym, że większość z nich NIGDY nie była poza granicami Turcji, więc nie potrafią wczuć się w moje położenie. Zajęcia ze studentami dają mi chyba dużo dużo radości, bo mogę choć tam mieć pewną kontrolę nad tym w jakim języku się porozumiewamy. Zabawne, że nauczycielom języka angielskiego powinno najbardziej zależeć by rozmawiać właśnie w tym języku podczas zajęć... a tutaj sami czasem nie potrafią. No i z racji mojej dolinki kulturowej, czasem ogarnia mnie złość i gniew i chęć zemsty - a niech i oni pojadą i egzystują tak sobie w Polsce przez jakiś czas... Później jednak emocje, gdzieś znikają i jestem znowu wyrozumiała, bo rozumiem.. tylko nie ułatwia mi to życia, że ja rozumiem, a oni trochę mniej.

Uffa. Dziś jednak BROWNIE ciasteczko w McDonald's czy milkshake i może mi się polepszy!! A jak!! I dzisiaj też Kiniol nakręci mi loki heh a później zadecyduje czy chce być pudlem przez 2 miesiące przynajmniej czy nie. Marzą mi się fale... ;p na włosach oczywiście. Babski wieczór znowu, najpierw trochę słodkości, później trochę słodkości... a jutro... FREEDAY! :)

Na koniec, najlepiej jest z innymi stażystami w Bursie, ale nie mam czasu by z nimi spędzać wspólne chwile, bo kiedy ja pracuje w weekendy oni wypoczywają... i to jest przykre, mam jednak swoje priorytety i staram się tego trzymać jak najmocniej mogę.

A tak poza tym...

Właśnie podłączyłam komputer do prądu... No risk no fun... Działa:) Żyjemy wszyscy!

Szykuje się dalej na zajęcia weekendowe, zawsze jestem jakoś spóźniona, w sumie powinnam mieć ksywę Last Minute.

Ostatnio moja studentka powiedziała, że przyśniłam się jej i ku jej zaskoczeniu mówiłam po turecku! Nawet ona o tym marzy heh;) A może to ze strachu, że jednak rozumiem...?;p

W Turcji jesień, ponoć. Siedze ciagle w jednym miejscu, wiec ciezko jest mi to odczuc... ale ponoc juz jesien. Taka złota turecka jesień. Jesien kojarzy mi się z Polską i czasem jest tak sentymentalnie... brak parków w mojej pseudo-zielonej Bursie, oj brak mi drzew i spadających liści. Wiem, że u w Polsce już zima... ale jednak i tak brak:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz