niedziela, 18 października 2009

Koniec weekendu.... yupppiiii!!! :)



W końcu! Skończył się weekend. O ironio losu, wszyscy czekają na weekend, a ja czekam na koniec;)



Mój świat w Turcji zmienił się kompletnie. Piszę mało, czytam w biegu, rozmawiam w biegu i uczę jak zakręcony piernik! Ech, a poza tym, pracuje w weekendy. Tak, kiedy Wy pewnie śpicie sobie smacznie rano, a wieczorem możecie robić co Wam się podoba ja... zazwyczaj uczę, albo przygotowuje się do kolejnego dnia. Dzisiaj to już w ogóle... Wczoraj myślałam, że pójdzie sprawnie i przygotuje się pięknie do zajęć, bo zazwyczaj biegam jak głupek i robię wszystko na ostatnią minutę. NIENAWIDZĘ tego, a jednak dalej tak postępuje. Wczoraj wróciłam koło 20 z zajęć, kupiłam paczkę ciastek z czekoladą w środku i... posprzątałam pokój i... zaczyna się robienie wszystkiego, tylko nie nauka! Owszem, nauczycieli takich jak ja też spotyka syndrom unikania nauki. Dziwne, prawda? Wpierniczyłam, więc całą paczkę ciastek w samotności - schowałam się w pokoju by zastosować moją dietę czekoladowo-ciastkową-milkshake'ową. Później podczas żmudnego procesu sprzątania mojego syfu [choć mój syf to nic w porównaniu z syfem w innych częściach mojego mieszkania] doczłapał do mnie jeden z moich współlokatorów by oznajmić, że właśnie oblewa zakończenie studiów i muszę wypić z nim jeden kieliszek wódki? Coś podobnego w każdym razie. Odmówiłam, ale że w Turcji się NIE ODMAWIA, wypiłam połówkę, leczniczo... W końcu, kiedy miałam zasiąść by przygotować się do trudnej niedzieli, kiedy uczę nowych słówek, itp. doczłapał do mnie flatmate numer 2, przylazł z imprezy. Zadowolony z siebie wpierniczył się na krótką rozmowę, która skończyła się o godzinie 320 rano! Tym sposobem nic nie zrobiłam, a rano zaspana musiałam w nerwicy gnać do szkoły... A co jeszcze, wcześniej odmówiłam wyprawy z innymi znajomymi, bo miałam pilnie się uczyć i przygotowywać zajęcia. Życie. Dzisiaj latałam jak polski odrzutowiec, cokolwiek to znaczy, ku zachwycie mojej szalonej koleżanki, kiedy to ciągle mamrotałam pod nosem jakże znamienne słowo dla nauczyciela - fuck. Dzień nie zaczął się dobrze... Najpierw a1, czyli nauka kim jest brother, sister, etc. Później kochane a2 i moja kompletna niewiedza. Później ku mej radości wysiadło ksero! co dla mnie i dla innych oznacza jedno - pogrom. Jakimś cudem co jakiś czas mogłam wydrukować z 4 kopie, ale to nic! Nie wiem jednak czemu... ten dzień przebiegł naprawdę pozytywnie. W porównaniu do poprzedniego tygodnia, o czym może następnym razem, dzisiaj było ciężko jak w czeskim filmie, ale też trochę się pośmiałam i porozmawiałam w końcu normalnie ze studentami.

Zajęcia z nieco bardziej kumatymi. Temat - WIEK. Tekst: kobieta opowiada, że spotkała faceta swojego życia, że zawsze była bardzo dobrym człowiekiem - nie kradła, nie zabiła nikogo, uprzejma, itp. - ale! jej chłopak jest od niej 11 lat młodszy i... zapomniałam mu wspomnieć o tym drobnym fakcie. Zaczynamy, więc dyskusje... Ku mojemu zaskoczeniu, wszyscy uważają, że facet powinien ją opuścić, bo jest dla niego za stara i później, to będzie bardzo widoczne. Ogólnie negatywnie, ale też dość serdeczna rozmowa o tym, czy wiek jest aż tak ważny. Dla moich studentów - jest. Słucham, słucham... dyskutują, dają argumenty... po czym ja na sam koniec oznajmiam im, że w mojej rodzinie (najbliższej) jest taka para... Kompletne zaskoczenie dla nich (naprawdę najbliższa mi rodzina) heh. Czułam się znakomicie. Wysłuchałam ich argumentów, burza mózgów i na sam koniec takie coś. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, łącznie ze mną!:)) Ostatecznie lekcja przebiegła naprawdę dobrze i w końcu... w końcu coś ruszyło w tej grupie, a czasem trudno, ale może też dlatego, że mam nowych studentów...

Na sam koniec znowu a1 i drzewko genealogiczne... totalnie się pogubiłam w pewnym momencie, ale to tylko ja! Ukryty blond włos czasem się u mnie ujawnia w najgorszych momentach.

Wczoraj miałam zajęcia ze studentami nieco bardziej teoretycznie zaawansowanymi, ale... wielce się rozczarowałam. Najpierw był tylko jeden student, który po prostu straszy już samym widokiem. Nie staram sie zazwyczaj negatywnie komentować moich studentów, nawet jak w czymś się nie zgadzamy, albo jak nie potrafię do nich dotrzeć, ale... ten chłopak, po prostu zaskoczył mnie... ogromnie, swoim nierozgarnięciem! Następnie wkroczył kolejny, myślałam, że będzie lepiej, ale nie było. Nerwowy, zamknięty w swoim świecie, w jakims momencie odpowiedział mi na pytanie, co by chciał zrobić/zmienić w swojej przeszłości... odparł - nie chciałbym ponownie udać się do tego pubu, gdzie poznałem swoją żonę! Moja reakcja - Ok, no more questions. I tak siedziałam z nimi, zaskoczona tym, że nie rozumieją normalnych pytań i czasem potrafią tylko odpowiedzieć - I don't know, I don't have any opinion, etc. Gdyby to było liceum, ale... to jest cholera szkoła jęzkowa i oni za to płacą! Skoro mają możliwości by porozmawiać, to czemu tego nie wykorzystują? Czasem się zastanawiam, ale tutaj okrutnie muszę stwierdzić, że czasem nie ma szukać... po prostu jest pustka. Dzisiaj inny nauczyciel, najlepszy w tej szkole, miał z nimi zajęcia. Zobaczyłam ich w kafejce i już miałam z ciekawości zapytać się go jak było, ale mnie wyprzedził haha;) Ogólnie doszedł do tego samego wniosku, wcale mnie to nie dziwi;)

Uffa. Teraz koniec. Jest 20.

Ostatnio na pytanie nauczyciela podczas zajęć, skąd pochodzi aids, dowiedziałam się, że... z Amsterdamu;)) Ludzie, heh, czasem nie mogę się powstrzymać od śmiechu, ale przecież nie ma się z czego śmiać. Raczej jest to wina systemu, a nie ludzi, bo w tym przypadku na pewno ta osoba nie zdawała sobie sprawy z tego, co powiedziała. W każdym razie, wszystko co złe, to Amsterdam, więc pozdrawiam moją wredną psiaciółkę z dzieciństwa i uważaj na siebie!;)

Oczywiście czasem nie jest tak pięknie. Nie chce jednak zaśmiecać tego posta negatywnymi wrażeniami i moim zderzeniem kulturowym. Wiele rzeczy jest ble, ale nie ma idealnych miejsc i ludzi;)

I co najgorsze dla mnie, siedzę w pracy najdłużej ze wszystkich stażystów. Codziennie muszę sobie jakoś zracjonalizować moją sytuację tutaj i myślę, ok... to ma sens, pracuję, siedzę, czasem w biegu gdzieś wyjdę z innymi, ale zazwyczaj jednak mam 'gorzej'. Z drugiej strony DOCENIAM, że mam co robić, bo wiem, co to znaczy, kiedy siedzisz i nic nie robisz, bo nic nie wychodzi i nigdzie Ciebie nie chcą, a Ty sam nie wiesz, gdzie tak naprawdę iść. Tego sie trzymam i gdyby moja praca nie sprawiała mi przyjemności choć trochę, to pewnie bym waliła codziennie głową w ścianę przy każdym pobudce. Jednak jest minimalna serdeczna zażyłość z nauczycielami i studentami, a to ważne. Czasem czuje się niedoceniana i sprawdzana, nie wiem po co, po takim okresie w tej szkole, a jeszcze dodam, że nie moja wina, iż czasem nie mam co robić tutaj, bo nie ma dla mnie odpowiednich zajęć, albo, że sprawdza mnie człowiek, który nie jest nauczycielem... pomimo tego, daję radę, jeszcze.

Czasem wychodzę i też bawię się z innymi. Szukam momentów, kiedy moge, bo wiem, że nie ma ich za wiele. Także powyższe zdjęcie z piwem z Niemiec (chyba? Kiniol pomóż;p), to już urodziny naszego polskiego Hiszpana - Carlosa. Chłopak rok czasu spędził w Polsce, erasmusując sobie wygodnie, czyli... prawie jak 'nasz' ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz